Rak tarczycy, dotychczas pozostawał „poza zainteresowaniem” uwagi publicznej, tymczasem zachorowalność na ten nowotwór systematycznie rośnie, wynosząc obecnie ok. 4200 przypadków rocznie, wyprzedzając tym samym częstość zachorowań na czerniaka. „W ostatnim 30-leciu wzrost ten był nawet 6-krotny. Nie mamy wątpliwości, że wynika to w znacznym stopniu z szerokiego dostępu do metod diagnostycznych i ich jakości” – podkreślał prof. Marek Ruchała, podczas debaty Polskiego Towarzystwa Onkologicznego z cyklu „Onkologia – Wspólna Sprawa”.
Rak tarczycy – częstszy niż myślisz
W momencie, kiedy pojawiła się ultrasonografia tarczycy i możliwość wykonania biopsji cienkoigłowej, zupełnie zmieniła się diagnostyka chorób tarczycy, stąd wykrywalność rośnie.
„Co bardzo istotne wykrywalność rośnie przede wszystkim w tych regionach, gdzie jest większa bliskość do lekarza/ośrodka, tam wykrywa się więcej mikroraków tarczycy, w pozostałych obszarach, gdzie pacjenci mają daleko do placówki, wykrywane są już bardzo zaawansowane raki tarczycy” – dodał prof. Marek Ruchała, Kierownik Katedry i Kliniki Endokrynologii, Przemiany Materii i Chorób Wewnętrznych UM w Poznaniu.
Rak tarczycy to bardzo zróżnicowana grupa nowotworów.
„Od raka brodawkowatego, który jest nowotworem o bardzo dobrym rokowaniu, przez raka pęcherzykowego, o nieco gorszym rokowaniu oraz raka anaplastycznego czy rdzeniastego o złym rokowaniu” – powiedział Prof. Marek Dedecjus, Kierownik Kliniki Endokrynologii Onkologicznej i Medycyny Nuklearnej, NIO-PIB w Warszawie.
Rozporoszona diagnostyka – do poprawy
Mamy w Polsce dostęp do dobrej jakości diagnostyki, jednak nadal sam proces diagnostyczny jest niewystandaryzowany i rozproszony.
„To jest zasadniczy problem, dlatego powinniśmy położyć nacisk na to, aby te ośrodki, które zajmują się rutynowo prowadzeniem, diagnostyką i leczeniem chorych na raka tarczycy, częściej prowadziły szkolenia, aby aktualne rekomendacje zaczęły docierać do szerszego grona lekarzy, zarówno specjalistów medycyny rodzinnej, endokrynologów, jak i chirurgów” – zaznaczyła prof. Agnieszka Czarniecka, z Kliniki Chirurgii Onkologicznej i Rekonstrukcyjnej, NIO-PIB w Gliwicach.
Często zdarza się bowiem, że radiolodzy na podstawie badania USG kierują do biopsji zmiany, które tej biopsji zupełnie nie wymagają. Patolodzy dostają np. skierowania do badań bez podania rozpoznania, co wydłuża proces diagnostyki, a także zabiera czas na badania zmian u pacjentów, którzy tego naprawdę potrzebują.
„To powoduje ogromne obciążenie systemu, zarzucenie kompletnie niepotrzebnymi badaniami, dlatego nasza w tym rola, aby propagować rekomendacje i zasady postępowania, aby uległy one ujednoliceniu w całym kraju. Należy tutaj dążyć do tego, aby w systemie stworzyć dobrą ścieżkę właściwego kwalifikowania chorych do biopsji” – dodała prof. Czarniecka.
Leczenie chirurgiczne etapowo
Polskie rekomendacje w zakresie leczenia chirurgicznego są zbieżne z wytycznymi europejskimi i światowymi. Zmieniło się postępowanie u chorych z rakami niskiego ryzyka. Po pierwsze, zaczęto coraz większy nacisk kłaść na jakość życia chorych, tym samym na mniej inwazyjne leczenie i zmniejszenie zakresu operowanego obszaru, co minimalizuje ryzyko uszkodzenia nerwów oraz rozwoju pooperacyjnej niedoczynności przytarczyc.
„Oznacza to, że możemy deeskalować leczenie chirurgiczne, tudzież opóźnić je do czasu progresji, jest to czymś zupełnie nowym w naszej dziedzinie. Przy rozpoznaniu nowotworu złośliwego i jego nawrotu bardzo łatwo skierować pacjenta do ośrodka referencyjnego, który zapewni odpowiednie leczenie” – podkreślił prof. Dedecjus.
Leczenie systemowe – jest dobrze, ale…
Pierwszym krokiem po chirurgii, jest leczenie uzupełniające jodem promieniotwórczym, choć nie każdy chory wymaga tej terapii.
„W Polsce doszliśmy do konsensusu, że u chorych na mikroraka, raka brodawkowatego zarówno jedno-, jak i wieloogniskowego, czy też raka niskiego ryzyka, leczenie jodem nie jest potrzebne. Niemniej powinno być bezwzględnie stosowane u chorych na raka wysokiego ryzyka. Istotne, aby kwalifikacja do leczenia odbywała się w ośrodkach, doświadczonych, współpracujących z dobrymi zakładami patologii, które potrafią te cechy nowotworu określić” – mówiła prof. Czarniecka.
W ostatnich latach dokonał się postęp w leczeniu celowanym raka tarczycy, które może być zastosowane w wybranych grupach chorych, u których choroba progresuje. Stosuje się wówczas inhibitory kinaz. Po pierwsze, mowa o zaawansowanym raku zróżnicowanym tarczycy, opornym na leczenie jodem promieniotwórczym – to jest grupa ok. 40-50 chorych rocznie.
„W leczeniu raka zróżnicowanego dostępny jest tylko lek z grupy inhibitorów kinaz nieselektywnych, który rzeczywiście, przedłuża czas do progresji, ale nie działa najlepiej u chorych z przerzutami. Są już dowody na to, że inny lek w pewnych grupach chorych jest lekiem bardziej skutecznym, który w Europie stosowany jest w pierwszej linii leczenia. Niestety tego leku w Polsce nie mamy. Kolejny problem to dostęp do leczenia drugiej linii chorych, którzy progresują. W tej chwili mamy związane ręce, nie mamy jak leczyć pacjentów z rakiem zróżnicowanym, bo w refundacji w II linii nie jest dostępny żaden lek. Jednocześnie mamy absolutne dowody kliniczne na to, że jeden z nowoczesnych inhibitorów kinaz o odmiennym mechanizmie działania ma istotne znaczenie w leczeniu raka opornego na jod” – kontynuowała profesor.
„Co istotne zalecenia wskazują, że leczenie inhibitorami kinaz należy kontynuować dopóki chory odnosi z takiego leczenia korzyść. Obecnie bez II linii leczenia takiej możliwości nie mamy. A chorzy bez tego leczenia nie przeżyją. Brak refundacji jest dla nas niezrozumiały” – dodał prof. Dedecjus.